poniedziałek, 31 marca 2014

Goool!!!

Miałam pisać częściej a czasu ciągle brak.
Myślałam, że jakoś łatwiej będzie chwilę wygospodarować.

Do rzeczy. U nas w domu ja kibicuję Barcelonie, mąż Realowi. Jakoś rzeczy z logo Barcelony łatwiej znaleźć, toteż dotąd Młody chodził ubrany jak prawdziwy fan FCB. Oczywiście ku wielkiemu niezadowoleniu szanownego Tatusia. :D

Postanowiłam więc zrobić małżonkowi tę drobną przyjemność (i odrobinę urozmaicić garderobę syna). W ten sposób powstał komplecik: czapeczka i komin. Logo wszyte - początkowo chciałam zrobić sama, ale doszłam do wniosku, że za dużo zabawy
z koroną by było.





Hm, prosiliśmy ciocię, żeby podesłała nam sobotnie fotki Misiaka w czapie i kominie, ale jakoś korespondencji jeszcze nie dostaliśmy. Uzupełnimy jak dostaniemy.
Pokażemy z Miśkiem siebie w niedzielnej spacerowej odsłonie - czapka niestety spoczywa w mojej torbie.





Oczywiście przez weekend nie próżnowałam.
Poza ogarnięciem ogródka zrobiłam koszyczek. Fajny cielisty kolorek.
W zimie jakoś bardziej przemawiały do mnie soczyste fuksje i fiolety a z wiosną przyszła słabość do pastelowych barw.



I dziś już koniec.
Zaczęłam robić coś dla siebie, dla urozmaicenia na drutach, jak skończę - oczywiście pokażę.
Przyjemnego poniedziałku!!!

środa, 26 marca 2014

Wio-sennie...

Wio-sennie...

Dlaczego?
Ponieważ mamy wiosnę i nie wiem, czy to jakieś przesilenie, czy ogólnie pogoda, ale kolejny już dzień męczy mnie migrena
i okrutnie zmęczona jestem.
Będzie więc krótko i na temat.

Skończyłam robić kurczęta na Wielkanoc. Dziecku nawet się podobają.











Wczoraj zrobiłam też psiaka.
Zastanawiam się czy nie rozjaśnić go jakąś obrożą albo chociaż różowym języczkiem.
Jakiś taki ciemny jest.










Teraz mogę spokojnie wziąć się za  czapeczkę dla małolata.
Niebieska włóczka przyjechała, ale jej odcień mi nie odpowiada. Zaplanowane niebieskości: jedna jeszcze poczeka a druga zwyczajnie nie będzie niebieska.

Na dziś już koniec.
Przyjemnego dnia!

piątek, 21 marca 2014

Koszyczki, czyli jak uporządkować sobie życie.

Dziś będzie na szybko.

Trzeba korzystać z dnia: cieplutko, piękne słońce... Od rana rozpiera mnie energia i optymizm.
Niedługo idziemy z "dzidzilinką" (jak sam o sobie mówi) na spacerek.
Później może uda mi się umyć okna i ogarnąć roślinność choć w jednym pokoju.

Do rzeczy, bo o koszach miała być mowa.
Wraz ze "starzeniem" się potomka w domu zaczęły się pojawiać ogromne ilości zabawek, głównie samochodów. Trzeba było szybko zacząć to ogarniać, żeby przypadkiem nie stracić życia potykając się
o jakieś audi albo BMW...
Podobnie rzecz się miała w łazience - wszelkie zabawki kąpielowe, rybki, dinki trzeba było gdzieś chować, bo leżące luzem wprawiały mnie i mojego lubego w lekkie rozdrażnienie.
Również zatrważająca ilość moich kosmetyków, z przewagą wszelkich preparatów do pielęgnacji włosów zaczęła wymagać interwencji porządkowej.

I tu wpadłam na pomysł zrobienia sobie koszyczków.

Pierwszy zrobiłam ze sznurka bawełnianego o grubości 3mm.
Przyznaję, robiło się ciężko, sznurek to nie jest jednak to. Powstał "woreczek", w którym trzymamy lwy, tygrysy konie i tym podobne. 





Potem były już kosze Zpagetti.
Super się robi, fajnie wyglądają i można wybrać sobie piękne kolory.
Bardziej stabilne są te mniejsze, ogromne troszkę się zniekształcają, wiadomo - Zpagetti jest dość ciężkie i sama tkanina w kłębku/ rolce (?) ma różną grubość.
Ogólnie, uwielbiam Zpagetti.

Takie dwa wielgaśne wory synuś ma na swoje klamoty:




 To mniejszy koszyk - podręczny. ;)


 Przybornik:


Takie dwa kosze w kolorze beżu mamy w łazience:





Kosze u nas sprawdzają się świetnie.
Wieczorne sprzątanie po działalności dziecka: myk myk i zrobione.
Jak się coś wybrudzi - do pralki i jest ok.
Sama przyjemność.

Na koniec wrzucę coś, żeby przypomnieć wszystkim, że:
WRESZCIE MAMY WIOSNĘ!!!

Trzy kwiatuszki na kuchennej podkładce. 



Miłego dnia!!!

czwartek, 20 marca 2014

Zuza, Zyta i Ziuta, czyli historia trzech myszek.

Zaczęło się od obietnicy...

Mam kotkę, już dojrzałą sześcioletnią pannicę, która większość czasu spędza na spaniu. Otóż kocia ostatnimi czasy ma podejrzany zwyczaj uprowadzania fragmentów moich robótek.
Nie ma dla niej większego znaczenia czy uprowadza bucika, kwiatka czy też kończynę misia. Ważne, żeby upolować i porwać.

Poirytowana odrobinę tym nowym zwyczajem złożyłam obietnicę: "Miśka, jak zostawisz to w spokoju, to zrobię myszkę specjalnie dla ciebie."

Ale czas leciał i jakoś nie składało się mi na zrobienie tej obiecanej kociej maskotki.

Wczoraj przyjechały zamówione przeze mnie włóczki. Nie będę ukrywała, że najbardziej zależało mi na niebieskiej. Mam zaplanowane dwie rzeczy do zrobienia i właśnie do nich niebieska włóczka jest mi mocno niezbędna.
Cóż się okazało? Niebieska włóczka nie przyjechała.
Zdenerwowałam się odrobinę, ale doszłam do wniosku, że trudno. W tej sytuacji mogę zrobić tą obiecaną kotu mysz.

Tak powstała Zuza.
Imię nadał jej mój synek, który na jej widok zaczął się cieszyć i piszczeć naśladując mysie dźwięki. Nie przypuszczałam, że taką radość sprawi dziecku zwykła myszka, zrobiona z resztek brązowej włóczki.
Pomyślałam sobie, że skoro to taka frajda a ja obecnie nie mam nic do dłubania, to wykorzystam resztki
i zrobię Zuzi towarzyszki.
Tym sposobem mamy trzy myszki. Brązową Zuzę, szarą Zytę i białą Ziutę.


Przy okazji zrobiłam im koszyczek - gniazdko z resztek Zpagetti.














poniedziałek, 17 marca 2014

Kilka słów o mnie.

I stało się - założyłam bloga...

Wypadałoby więc powiedzieć kilka słów o sobie.
Jestem kobietą, staram się być przykładną matką, żoną i córką. Namiętnie oddawałam się dotąd jednej pasji - ogrodnictwu, zarówno na domowych parapetach jak i na działce.
Kwiaty to jedna z moich wielkich miłości. W domu dominują hoye i philodendrony,
w ogrodzie panuje kolorowa różnorodność.

Ale to nie będzie blog roślinny, choć z pewnością niejednokrotnie zdjęcia kwiecia się pojawią.

Oglądając ostatnio cuda i wspaniałości wykonane na drutach i szydełku przypomniałam sobie, że przecież ja też potrafię!!! Ba! Kiedyś robótki ręczne były dla mnie formą relaksu, wyciszenia i dobrej zabawy.. "Dłubać"
nauczyła mnie babcia i od około 10 roku życia bawiłam się tym doskonale. Potem przyszły studia, brak czasu, natchnienia i przede wszystkim nagły brak cierpliwości. Robótki zaczynałam i jakoś brakowało weny, żeby kończyć. Na krótko po ślubie coś wróciło, najchętniej robiłam obrusy i serwetki, kupiłam maszynę do szycia, nauczyłam się szyć.
I jakoś znowu mi przeszło. Do czasu...
Obecnie znowu dłubię zaciekle i namiętnie, w głowie moc pomysłów. Włóczka, sznurek, zpagetti - na szydełku i na drutach, wieczorny odpoczynek przy dobrym filmie z mężem
u boku...
I TO jest TO!

Niniejszym:
witam Was wszystkich na moim blogu!
Miło mi będzie, jeśli spodoba Wam się u mnie na tyle, żeby wpaść w odwiedziny w wolnej chwili.


   
  Pokażę Wam komplecik dla siostrzenicy, żeby ten PIERWSZY POST nie był taki "gołosłowny".